Katarzyna Marcyniuk: Jesteśmy nieobliczalne
Piąty mecz rozstrzygnie o tytule mistrzowskim w I lidze kobiet. W Warszawie zarówno zespół Wisły Warszawa, jak i Joker Energoremont Świecie zdołały wygrać po jednym meczu i dopiero w środę dowiemy się, która z drużyn zyska prawo gry w barażu o ekstraklasę. – Mam nadzieję, że faktycznie sprawdzi się ten sam scenariusz, co w Tarnowie, bardzo bym tego chciała. Marzy mi się, aby powtórzyć taki mecz jak ten piąty z półfinałów, gdzie pokazałyśmy co potrafimy. To jest finał – tu nie da się przewidzieć co się wydarzy – mówiła po czwartym meczu finałowym przyjmująca Wisły Warszawa, Katarzyna Marcyniuk.
W niedzielę po raz kolejny w tym sezonie udowodniłyście, że cokolwiek by się nie działo, potraficie dokonać rzeczy niemal niemożliwych. Podobnie jak dziewczyny ze Świecia w play-off sprawiacie niespodziankę za niespodzianką. Konia z rzędem temu, kto przewidzi wynik piątego meczu finałowego.
Katarzyna Marcyniuk: – To prawda. Tak naprawdę w niedzielę postawiłyśmy w tym czwartym meczu finałowym wszystko na jedną kartę. Zaryzykowałyśmy w każdym elemencie, zaczynając od zagrywki po atak, fajnie wyglądała nasza gra w bloku i obronie. Dobrze to wszystko funkcjonowało i napędzałyśmy siebie, by wykrzesać z siebie jeszcze więcej sił. Czułyśmy, że po tej porażce w sobotę z seta na set byłyśmy po prostu coraz bliżej wygrywania końcówek, grałyśmy często punkt za punkt i tak naprawdę ta wygrana jest efektem naszej coraz lepszej postawy.
Po porażce w sobotę we własnej hali temperatura niedzielnego meczu znacznie wzrosła, nie było już miejsca na potknięcie. Stawka tego meczu odbiła się na waszej postawie w pierwszym secie czwartego meczu finałowego?
– Pierwszy set był bardzo stresujący. Chciałyśmy wejść w ten mecz jak najlepiej i pokazać się z jak najlepszej strony, bo grałyśmy przecież o być albo nie być. Ten stres chyba trochę nas sparaliżował i zbyt późno się „obudziłyśmy”, a ten wynik 24:26 na pewno pozostawił duży niedosyt. Później powiedziałyśmy sobie, że jeżeli nie zaryzykujemy, to ten mecz może tak już wyglądać do samego końca. Przełamałyśmy się, wygrana w kolejnym secie była kluczowa, później już grało nam się łatwiej.
Decydującym o awansie do finału meczem wyjazdowym w Tarnowie udowodniłyście, że w meczach wyjazdowych potraficie wychodzić z nie lada opresji.
– Mam nadzieję, że faktycznie sprawdzi się ten sam scenariusz, co w Tarnowie, bardzo bym tego chciała. Marzy mi się, aby powtórzyć taki mecz jak ten piąty z półfinałów, gdzie pokazałyśmy co potrafimy. To jest finał – tu nie da się przewidzieć co się wydarzy. Najlepsza czwórka jest bardzo wyrównana, a o tym kto gra o brąz, a kto o złoto już decydowały detale. My pojedziemy do Świecia z podniesionymi głowami zrobić swoje.
Kończąc rundę zasadniczą na 7. miejscu pewnie miejsce w finale każda z was uznałaby za duży sukces. Teraz już jednak chyba takie kalkulacje nie wchodzą w grę, bo każdy chce stanąć na najwyższym stopniu podium. Aby jednak tak się stało będziecie bardzo potrzebowały powrotu na boisko Katarzyny Połeć, którą w niedzielę zastępowała Agnieszka Banasiak.
– Nie ma kalkulacji. Kasia Połeć w ostatniej chwili wypadła ze składu, przytrafiła jej się kontuzja. Miejmy nadzieję, że do środy uda się jej dojść do zdrowia i wrócić na ostatni, decydujący mecz. Gra w siódemkę, bez ani jednej zmiany, jest uciążliwa. Nie mamy komfortu psychicznego, musimy walczyć nie tylko z przeciwnikiem, ale i ze sobą. Jesteśmy nieobliczalne, pokazałyśmy to kilka razy w tym sezonie, marzy mi się, żeby nagrodą za ten trud było dla nas wygranie I ligi. Wszystko rozstrzygnie się w Świeciu.
Przed sezonem uwierzyłabyś, gdyby ktoś powiedział tobie, że Wisła w takich okolicznościach zamelduje się w meczu o mistrzostwo I ligi?
– Absolutnie nie! (uśmiech).
Artykuł Katarzyna Marcyniuk: Jesteśmy nieobliczalne opublikowany na Strefa Siatkówki - Mocny Serwis.